wtorek, 23 grudnia 2014

Ponowa i czwarty dzień polowania dewizowego - styczeń 2014 r. cz. III

Ostatni dzień polowania tradycyjnie rozpoczęliśmy pobudką o 5.30 i tu ku naszemu zdziwieniu  za oknami izby oślepiał blask zimy. W nocy sypnęło śniegiem i przyszedł dziadek mróz, malując szronem konary drzew. Z okna był przepiękny widok, na dole zapora wodna  a wokół malownicza zima. Trudno było uwierzyć , że w dniu wczorajszym do samego wieczora padał uciążliwy obfity deszcz a tu  wciągu kilku godzin pejzaż zmienił się do niepoznania. Widok ten zapierał dech w płucach i robił niesamowite wrażenie, wyglądało jakbyśmy wylądowali na Syberii w samym  centrum zimy. Szybko ogarnęliśmy sprawy kulinarne i osobiste i czym prędzej do piesków. Na zewnątrz okazało się że leży niezła warstwa śniegu a mrozek łagodnie łaskocze po policzkach. W duszy budził się niepokój a zarazem pytanie, jak będzie dzisiaj wyglądało polowanie. Warunki pogodowe zmieniły się na bardzo korzystne, warstwa śniegu  w zależności od miejsca była różnej grubości. Na obrzeżach puszczy powstały nawet  niewielkie zaspy śniegu. Wiadomym było, że ubrania musimy dopasować do panujących warunków zimowych no i  przydałoby się zabrać ze sobą odrobinę wspomagacza. Temat został szybko ogarnięty i po chwili stawiliśmy się na miejscu zbiórki w pięknej leśniczówce z hotelem dla dewizowców. Krótka odprawa i wyjazd autokarami do puszczy. Pierwszy miot rozpoczynał się od pól uprawnych w stronę młodników i dorodnego lasu. Po wyjściu z autokaru  w odległości ok. 200 m od  zagajnika psy zaczęły ciągnąć górnym wiatrem i napinać smycze.  Otrzymałem pozwolenie od rozprowadzającego na przemieszczenie się z psami w kierunku zagajnika. Naganka  rozstawiła linię na drugi brzeg zagajnika . Ja wpuściłem psy w młodnik i podążając za nimi kierowałem się w kierunku linii myśliwych.  Po kilku sekundach psy zniknęły mi z oczu a ja przebijając się przez śnieg i gęstwiny szukałem najłatwiejszej drogi aby być jak najbliżej psów.  Zauważyłem na dębince buchtowanie w głębokim śniegu i tropy dzików.

Musiały być nad ranem, bo widoczne były liście wydobyte z pod śniegu i lekko przyprószone tropy. Nie mogłem zliczyć ile sztuk żerowało bo tropy dzików mieszały się ze śladami psów, które przed sekundą tędy przebiegły. Zmarznięty śnieg był sypki i obsypywał się na ślady uniemożliwiając dokładne odczytanie tropów.
Nagle usłyszałem łajanie psów, co było dla mnie  najpiękniejszą muzą. Psy zagrały w kilku miejscach, słychać było trzask łamiących się gałęzi i gon psów w kierunku linii myśliwych. Ta sytuacja napawała nadzieją że ostatni dzień tego polowania będzie zupełnie inny od poprzednich. Dobry początek pomyślałem, psy ledwie weszły do lasu już mają dziki. Moje domysły potwierdziły się natychmiast, padły strzały na flance i na linii myśliwych. Psy grały przez dłuższą chwilę w różnych kierunkach.  A więc nie wszystkie dziki wyszły na myśliwych, wataha się rozbiegła  a psy ponownie je dochodzą i wypychają na strzał. W moim kierunku  czyli do tylu nie wrócił żaden dzik. Na linii padło 7 dzików a kilka uszło nie strzelanych. Część piesków rozgrzanych akcją poszło za miot i nie zdążyło zabrać się na kolejne pędzenie, które miało się odbyć w innym kompleksie leśnym. Nie stanowiło to większego problemu ponieważ w zapasie mieliśmy jeszcze kilka psów, które też chciały poszaleć w łowisku.  Tak też się stało, myśliwi pojechali swoim autokarem ustawiać się na linię a naganka i podkładacze z psami drugim autokarem. Jeden z nas pozostał w pędzonym miocie i oczekiwał na powrót psów.  Kolejny miot okazał się jeszcze bardziej obfitujący w zwierzynę, dziki wypchnięte zostały na linię myśliwych. Tylko nielicznym nieudało się umknąć przed psami, więc musieliśmy interweniować przy tych, którym się to nie udało. Wyniki widoczne były na linii myśliwych i w końcowym etapie tj. na pokocie. Polowanie tego dnia w scenerii zimowej przebiegało wyjątkowo pomyślnie, wszyscy byli zadowoleni i panowała radosna atmosfera. Ostatni dzień polowania zdecydowanie poprawił wynik pozyskania zwierzyny oraz zatarł niemiłe wrażenia z powodu uciążliwych warunków pogodowych.
Postrzałek odnaleziony przez psy.
Psy dzielnie pracowały w miocie, a postrzałek był owocem ich pracy.
Dzik nie miał szansy się zagubić.
Obecność łosi nie przyciągała uwagi psów, zostały zlekceważone i swobodnie oddalały się z miotu.

Pan Jeleń został wyprowadzony na linię myśliwych i nie był to odosobniony przypadek. W następnym miocie pozyskany został dorodny Jeleń Byk.

Pozostałe polowania odbyły się już w nowym sezonie jesienno- zimowym 2014/15
Polowały grupy myśliwych krajowych z ALP- Administracji Lasów Państwowych (Dyrektorskie), jak  też z zagranicy Belgowie, Niemiec czy np. grupa Duńczyków - którzy okazali się bardzo sympatyczni i gościnni fundując na zakończenie pamiątkowe koszulki i napoje procentowe. Poniżej kilka fotek z takiego polowania.
Mateusz ze swoim młodym pupilem o imieniu "RIKO" wcześniej nazywany (AMOR) od ARY.
 CH.P."GABO" ze swoim Panem po zakończonym miocie.
"
" Gabo " dzielnie wypchał dziki na linię z czego dwa zostało pozyskane przy jego obecności.
 
Pieski po zakończonym pędzeniu przybrały barwy biało-czerwone.
Przed zasłużonym posiłkiem Wojtek ze mną, forumowym (Ryho)
Wspólny posiłek .
Lisiura (Mykita) chciał przebiegnąć przez drogę.
 Nasza grupa podkładaczy z karelami bez SEBY bo właśnie robił pamiątkowe zdjęcie.
Grupa naganiaczy po zakończonym polowaniu.
Wszyscy razem podczas uroczystego pokotu z sygnałami myśliwskimi.

poniedziałek, 31 marca 2014

Polowanie Dewizowe 10-13 styczeń 2014 r. cz.II

Po kilku godzinach podróży autem z  przyczepką pełną psów dotarliśmy do miejscowości Żytkejmy. Na trasie przechwyciła nas właścicielka kwatery Pani Magda i doprowadziła  na miejsce stałego noclegu. Życzyła udanego pobytu i dobrej nocy po czym opuściła kwaterę. Przez chwilę zwiedzaliśmy apartamenty, a później przygotowaliśmy posiłek i przed snem udaliśmy się wyprowadzić pieski z mobilnej kwatery aby napoić i zadać karmę  na noc. Pobudka zaplanowana była na 5.30,  żeby ponownie wyprowadzić pieski na spacer, napoić i szykować się do wyjazdu  na polowanie. Rano pobudka, szybko zjedliśmy śniadanko spakowali co najpotrzebniejsze na polowaniu, podczepili klatkę z psami i ruszyli do leśniczówki oddalonej o 3 km od naszej kwatery. Wyjazd do leśniczówki nastąpił o godz. 6.30, gdzie mieliśmy spotkać się z myśliwymi  i organizatorem polowania. Na miejscu zbiórki okazało się,  że oprócz podkładaczy z psami będzie naganka w liczbie  ok. 30 osób. Poznaliśmy osobiście organizatora dewizówki i udaliśmy się z psami na odprawę przed polowaniem, organizatora znałem tylko z rozmów telefonicznych. Tam zostaliśmy przedstawieni myśliwym dewizowym z Belgi i nagance, która składała się z miejscowej służby leśnej i kilkunastu chłopaków z okolicznych miejscowości.  Przekazane zostały krótkie informacje związane z organizacją polowania.
Zabraliśmy z klatki sześć psów i szybko do autokaru, bo już naganiacze zajmowali miejsca. Założenia były takie, że jedziemy pierwsi aby rozstawić  się z naganką zanim dojadą myśliwi. Kwatera mobilna z pozostałymi psami podczepiona została do auta nadleśnictwa i miała pojechać  za myśliwymi.  Organizatorzy polowania wykazali się dużym doświadczeniem, co znalazło potwierdzenie w dalszym etapie polowania. Pierwszego dnia krajobraz zrobił wrażenie także na psach, ciągnęły na smyczy, że trudno było utrzymać się na nogach. Gdy tylko naganka  została rozstawiona, psy nie mogły doczekać się, kiedy ruszą w łowisko. Teren na pierwszy rzut oka wydawał się dość prosty  a nawet łatwy, wokół pola po uprawowe a w środku remizy leśne i wysokie zadrzewienia, w oddali widać było łąki.
Naganka ruszyła niczym błyskawica, widać było głód polowania wśród naganiaczy. Przyznaję że zrobiło to na mnie  negatywne wrażenie.  Brak współpracy z podkładaczami dał się odczuć już na samym początku, Pomyślałem ze  jesteśmy  im niepotrzebni albo nie za bardzo wiedzą o co chodzi  przy naganianiu z udziałem psów. Bo jak inaczej to rozumieć, naganka nie zwraca uwagi gdzie są psy tylko prze aby do przodu. W łowisku są miejsca gdzie trudności z przedostaniem się ma pies a co dopiero mówić naganiacz. Takie miejsca często są omijane przez ludzi. No i właśnie tego dowód miałem natychmiast, psy ruszyły  do środka  miotu, znikły mi z oczu  przemieszczając się w lewą stronę. Na dodatek tern zadrzewiony okazał się wysokim stromym wzniesieniem ok 35-40 m wysokości. Po mojej prawej stronie jakaś gęstwina, zacząłem wspinać się w tamtym kierunku. Nie widziałem już naganiaczy, więc samodzielnie postanowiłem przedostać się przez te zarośla. Gdy wdrapałem się na wzniesienie w piersiach zapierało mi dech, miałem trudności z  zaciągnięciem powietrza, obawiałem się czy za chwilę nie zasłabnę. Coś takiego spotkało mnie po raz pierwszy.
Psy też wcześniej nie pracowały w podobnych terenowo warunkach, ale widocznie lepiej sobie poradziły ze wzniesieniem niż ja. Więc nie śpiesząc się postanowiłem przejść  gęstwiny. Zaledwie zrobiłem kilka kroków, spod nóg niemalże do tyłu wyskoczyły łanie i cielaki.  Naganka ich nie widziała, ja je spłoszyłem ale już nie poszły w kierunku linii myśliwych tylko do tyłu  na nizinę. Po chwili usłyszałem strzały za plecami, a więc wyszły na otwarty teren aby przebiegnąć do następnego zagajnika. Tam organizatorzy przygotowali niespodziankę a mianowicie w odległości ok.100 m od opolowywanego zagajnika rozstawili w dużych odległościach ok. 100 m i więcej od siebie myśliwych. Ci mieli jak na dłoni widoczność i wykazali się dużą skutecznością.   Po chwili usłyszałem też strzały z lewej strony na linii myśliwych. Byłem zbyt daleko żeby cokolwiek zobaczyć ale jak się później okazało psy wypchnęły kilka dzików w kierunku linii myśliwych, lecz część dzików wróciła do środka miotu.  Padły kolejne strzały na flance, pomyślałem że  pewnie coś padło. Po zakończonym pędzeniu dotarły informacje, że przy jednym strzelonym dziku jest pies terier i zawzięcie go tarmosi, boją się podejść po dzika. Jak się okazało to była "Kora" airedale terrierka, która musiała dać upust swoim emocjom.  Pierwsze pędzenie mieliśmy za sobą, nie wrócił jeden karelski pis na drugiego długo czekaliśmy ale przyszedł. Podjęta została decyzja, że idziemy do autokaru i jedziemy na drugie pędzenie, bo myśliwi już pojechali busem. Brakującego psa uzupełnimy psem z klatki, żeby nie było przestoju a drugi może się odnajdzie, został leśnik z autem to go zgarnie jak się pojawi. Drugie pędzenie było o kilka kilometrów dalej i przebiegało w terenie leśnym. Zaczął padać obfity deszcz i warunki stawały się coraz to gorsze. Błoto pokrywało ziemię, z gałęzi spadały strugi deszczu, pod nogami kałuże wody, przemoczone ubranie ale dla myśliwego nie ma złej pogody. Jest dobra albo ta bardzo dobra. Tak i w tym przypadku polowaliśmy do póki była  widoczność. Efekt pierwszego dnia nie był za rewelacyjny, padło 14 szt. dzików i kilka łań z cielakami. Ile jeleni upolowano, nie wiem dokładnie, ta zwierzyna mnie nie kręci tak jak dziki. Ogólnie  nie było widać za wiele zwierzyny w łowisku no i te pozostałe czynniki jak szybkość pędzenia miotu  przez nagankę, przeróżne okrzyki rozpraszające pracę psów,  czy warunki pogodowe - mogło przyczynić się do rezultatu polowania. Drugą istotną sprawą jak się okazało po 2 i 3 dniu polowania było docieranie się psów, doszły nowe osobniki do sfory, które wcześniej nie spotkały się ze sobą, co przekładało się na indywidualne działania a nie zespołową prace a w niektórych przypadkach pewna powściągliwość w działaniu. Taka powściągliwość dotyczyła jednego z kareli Mateusza, który bez jego obecności był zupełnie inny, nie chodził daleko w miot co w jego przypadku było nie zrozumiałe, nieufnie patrzył na inne psy i ludzi. Niechętnie wsiadał do autokaru. Przy zadawaniu karmy wieczorem złapał kolegę Wojtka za rękę. Zachowywał się jakby polowanie dla niego było obojętne  albo  gdyby w nim uczestniczył po raz pierwszy. Nie zrozumiałe też okazało się jego zachowanie po powrocie  do domu, gdy przymknąłem go z drugim karelem ( jego bratem) w budynku gospodarczym, z którego się uwolnił po kilku godzinach pociągając za sobą brata i poszedł polować na dziki na naszej zagrodzie przeskakując bramę zagrody o wysokości ok. 1.50 m,  wdarł się do środka i zapalał przez ponad dwie godziny duże dziki pow. 100 kg a jego brat biegając przy ogrodzeniu mu asystował. Brata udało się bez trudności złapać i zabrać natomiast ten wewnątrz był nie do schwytania. Po jakimś czasie sam wydostał się  przez wierzch ogrodzenia i poszedł do wsi  gdzie na jezdni zginąć nie wiadomo w jakich okolicznościach. Tak więc zrozumieć psa nie jest łatwo, kolejne dni polowania pokazały, że psy zaczęły ze sobą coraz lepiej współpracować, częściej zwierzynę spotykały i wypychały na linię myśliwych a nawet rewelacyjnie odnajdywały postrzelone jelenie i dziki. Utkwiło  mi w pamięci kilka wspomnień co się działo, gdy psy dochodziły postrzałki. Jednym z nich okazało się dochodzenie przez psy okazałego dzika bodajże w trzecim dniu polowania.  Strzelony odyniec w wadze. ok 90-100 kg wydostał się z miotu i zniknął w gęstwinie drzew. Za chwilę jego tropem poszło trzy psy;  " Alf" młody niespełna dwu letni airedale terier, " Ładna" dorosła suka karelski pies na niedźwiedzie oraz "LOC" młody 1.5 roczny karelczyk  wszystkie psy kolegi Wojtka N. Pędzenie zakończone, zbiórka przy autokarze bo zbliżała się pora posiłku o godz. 12.00 i trzeba podjechać trzy km dalej, gdzie są przygotowane miejsca dla uczestników polowania i rozpalone ognisko a na nim grzeje się grochówka. Umówiliśmy się z organizatorem, że zjemy szybko posiłek i jeden z nas ruszy autem poszukać psów a pozostałych dwóch kolegów dobierze psy z klatki i dalej pędzimy. Po przyjeździe na miejsce posiłku leśnicy którzy czuwali nad ogniskiem i posiłkami przekazują nam niewiarygodną informację. Chwilę przed nami do ogniska przybiegł ogromny dzik a za nim trzy psy.  Przestraszeni leśnicy zaczęli szukać siekiery, żeby pomóc psom bo dopadły dzika i na nim zawisły. Ale nie było odważnego, który podszedłby z tą siekierą do odyńca i zakończył zmagania. Psy mocno brały, dzik jednak się odcinał i pomału zaczął   oddalać się z psami a po chwili wszyscy zniknęli.  Psy nie dały rady go dłużej utrzymać. Po wysłuchani tych relacji postanowiliśmy zjeść posiłek, z nadzieją że psy może tu powrócą skoro już były w tym miejscu wcześniej. A tak w ogóle zastanawialiśmy się czy to na pewno nasze psy, bo postrzałek był zupełnie w innej części puszczy. Wypytywaliśmy z osobna każdego, kto widział akcję -  jak wyglądały psy. Nie było wątpliwości kiedy powiedziano, że dwa szpice i duży terier.  Nie mogliśmy zrozumieć jak szybko musieli się przemieścić, że byli tu przed nami. Po chwili humor nam się poprawił, do ogniska przybiegła " Ładna" a w niedalekiej odległości podążał za nią "LOC" słaniając się na nogach. Nie wrócił Airedale Terrier "ALF". Różne myśli chodziły nam po głowach. Pierwsze to takie, że jako terier nakręcił się i bardziej ostro nasiadł na dzika  więc odyniec mógł się z nim rozprawić. Karele z reguły są nieco ostrożniejsze. Inna to taka, że w pierwszym miocie widziane były dwa wilki i mogło dojść do spotkania z wilkami, więc widomym jest czym mogło by się zakończyć takie spotkanie. Pozostała jeszcze trzecia wersja, że odyniec przeszedł na Rosyjską stronę przez dziurę w zasieku a pies podążając bezpośrednio za nim też przeszedł na tamta stronę, tylko czy odnajdzie dziurę w zasieku w drodze powrotnej na naszą stronę. Wszystkie te niewiadome nie dawały spokoju, jednak Wojtek miał dużo optymizmu w sobie i był dobrej myśli, że pies się odnajdzie za nim  wyjedziemy z polowania. Niestety tak się nie stało, pies pomimo nawigacji i obroży z nr telefonu przepadł bez wieści. W tym rejonie nawigacja prawie nie działała, brak często było zasięgu w telefonach. U mnie pojawiały się esemesy  " Rosja" i cennik usług oraz nr do Ambasady.  Nie wiem w jaki sposób wybrało mi 40 zł z karty doładowania skoro nigdzie nie dzwoniłem, odebrałem jedno połączenie ze Słowacji od Mateusza. Tak więc wszystko  tam było jakieś dziwne. Dopiero po dwóch  tygodniach Wojtek otrzymał telefon, że w okolicach Węgorzewa ( warmińsko-mazurskie) oddalonego od łowiska o 65 km, jest pies z nadajnikiem i jego nr telefonu. Pies nie daje się złapać już kilka dni ale miejscowa specjalistka od odławiania psów go właśnie schwyciła. Kolega Wojtek nie patrząc na odległość 300 km jaka dzieliła go od Węgorzewa, czym prędzej ruszył po odbiór teriera.  Jak wielkie było jego zdziwienie gdy odebrał psa, że pies nie jest wygłodzony.

Kolejny przykład, gdy w trzecim dniu polowania po zakończonym pędzeniu  w oddali cicho dobiegało szczekanie jednego psa a później jakby jeszcze dwa dołączyło. Wszyscy wrócili na linię myśliwych tylko Wojtek  z synem Sebą udali się w kierunku, z którego  chwilami dochodziło głoszenie psów. Ktoś stwierdził, że psy są poza miotem, ale to daleko i na pewno dewizowiec żaden nie pójdzie zobaczyć o co chodzi na wypadek, gdyby było trzeba dostrzelić zwierzynę. Brakowało na linii "Ładnej" i dwóch terierów. Po długim wyczekiwaniu zadzwonił Wojtek, żeby przysłać pojazd bo psy oskalpowały postrzelonego dzika i musiał go skuć. W tym samym miocie chwilę wcześniej skuty został duży dzik ok. 90 kg, który przed psami szukał schronienia w kępie młodych świerków. Byłem bardzo blisko całej akcji, bo dzik odbił do tyłu i sunął prosto w moim kierunku. Skorzystał jednak z młodych świerków po drodze i nie miał zamiaru opuścić tego miejsca. Psy ostro zaatakowały, słyszałem odgłosy walki, co chwilę popiskiwał któryś pies. Przekonany byłem , że muszą porządnie obrywać od dzika ale się nakręciły i nie mają zamiaru odpuścić. W akcji były BONUS i RINO oba karele  Mateusza i karelka Wojtka, która praktycznie znalazła tego dzika. Za chwilę dołączyły teriery. Wiedziałem czym się to może skończyć dla psów więc wkroczyłem bez namysłu do akcji. Na kolanach zajrzałem pod świerczki, takie  ok. 2-3 m wysokości i zobaczyłem , że dzik oparty o świerka jest do mnie tyłem, a przodem obsługuje psy. Cichaczem podkradałem się coraz bliżej pod gałązkami świerków aby uchwycić dzika za tylny bieg . Miałem ogromną świadomość co może stać się z psami atakującymi od przodu a przez chwilę nie zastanowiłem się co może stać się ze mną, gdy dzik się obróci do tyłu. Na szczęście akcja zakończyła się bardzo pomyślnie. Udało mi się uchwycić dzika za rapetę i wyciągnąć na otwarty teren. Jednak  gdy znalazłem się poza gęstwiną dzik wyśliznął mi się z ręki. Chciał się obrócić w moim kierunku ale psy dorwały go ponownie a ja zdążyłem uchwycić za chyb wołając do Wojtka  "szybciej bo nie utrzymam". Dla kolegi Wojtka to było zupełnie coś nowego ale bez namysłu znalazł pomiędzy żebrami  najkrótszą drogę do serducha i po chwili dzik  spisał testament. Tego samego dnia skuty został kolejny dzik, odbity przez psy z watahy.  To już trzeci dzik tego dnia, którego trzeba było odebrać psom. Praca zespołowa przyniosła oczekiwane wyniki. Strzelcy też mieli kupę roboty, w jednym pędzeniu naliczyłem 37 strzałów, jednak na linii pozostało zaledwie 8 szt. zwierzyny z czego na jednym stanowisku było  strzelone 2 dziki i 2 lisy, na innym lis, oraz po jednym dziku na  dwóch kolejnych stanowiskach, natomiast ranna łania ukryła się w gęstwinie i nie była widoczna dla człowieka. Po chwili odezwała się " Ładna"  ostro atakując łanię z bliskiej odległości tak, że myśliwy bał się oddać strzału łaski. Gdy się zbliżał suka odpuszczała a łania ukrywała się coraz głębiej w zaroślach.  W końcu powiadomiono Wojtka o całej sytuacji i został podwieziony na miejsce zmagań suki z postrzeloną łanią. Zwierzę przemieszczało  się w teren bagienny a suka nie odpuszczała aż padł strzał łaski. Gdy suka wyszła z bagna nie była już "Ładna", białe łaty zniknęły i stały się mało widoczne  w odcieniu błota.  Po zakończonym pędzeniu miałem problemy z rozpoznaniem, który karel to Ładna.  Polowanie odbywało się już kolejny dzień w trudnych warunkach. Padający trzeci dzień deszcz, stał się dokuczliwy i psuł urok  całego polowania. Jednak myśliwi nie odpuszczali i polowali, aż zrobiło się ciemno i zła widoczność nie pozwoliła na kontynuację dalszych pędzeń. Naganiacze też czuli się strudzeni, nie ze względu że zmniejszono ich liczebność po drugim dniu polowania ale z powodu obwitego deszczu i kończącej się niedzieli.
Mniejsza  liczba naganiaczy korzystniej wpłynęła na efekty polowania, psy  szerzej pracowały, nikt nie wrzeszczał potwornie w miocie, nie rozpraszał  uwagi psów,  w nagance pozostali tylko pracownicy Nadleśnictwa - służba  leśna, która odpowiednio się zachowywała, jak trzeba było to przystanęła na chwilę nasłuchując gdzie są psy, poczekała  wyrównując linię pędzenia i w miarę równą odległość naganiacz od naganiacza. Efekty zaraz były widoczne, a szczególnie praca psów była nieoceniona w młodnikach ogrodzonych siatką, gdzie często przebywały watahy dzików oraz jelenie. Miejsca te dawały poczucie bezpieczeństwa i ostoję zwierzynie. Większość miejsc  była zupełnie nie możliwa do sforsowania przez człowieka. Widziałem jak naganiacze jeden za drugim gęsiego pokonywali te trudno dostępne miejsca  żółwim tempem. Pozostawały duże połacie młodnika  przez nikogo nie ruszone i tam właśnie psy miały swoje pięć minut na to aby udowodnić nie jednokrotnie, że tam zalega zwierzyna.  Trzeciego dnia pomimo padającego deszczu i przemoczenia w młodnikach, bo prowadzący  nie przemyślał, żeby mioty z ogrodzeniami pozostawić na koniec polowania a nie  robić pierwsze pędzenia wszystko układało się coraz lepiej.  Psy swoim śpiewaniem co chwilę wynagradzały nam  trudy podkładania a efekty ich pracy widoczne były na linii myśliwych.   Mimo moich większych oczekiwań od jednego z psów Mateusza,  - BONUS  wypracował pięknego byka jelenia wypychając go wprost na stanowisko z myśliwym przy którym stał organizator polowania i przekazał mi informację jak pięknie pies wyprowadził byka na  myśliwego a w następnym pędzeniu suka Kora wypracowała pięknego byka.  Takich chwil było coraz więcej ale trzeci dzień podkładania właśnie się kończył i trzeba było wracać na kwaterę.  Dzień obfitował w dużo udanych akcji ze strony psów, widać było zgranie, wyczucie i pełną kontrolę. Efekt też był widoczny na linii myśliwych no i te 3 szt. skutych dzików mówiły za siebie.
Ciekawi byliśmy jak będzie wyglądał czwarty dzień polowania, jak będzie wyglądała praca psów i czy też będzie konieczność skuwania dzików. Czwarty dzień okazał się największą niespodzianką dla wszystkich i pozytywnym zaskoczeniem. W nocy spadł śnieg i 20 centymetrowa warstwa zaległa w całej puszczy. Ale o tym  napiszę w następnej części bloga.
W oddali widać kabana, który napędził strachu naszemu młodemu koledze -Sebastianowi  wypadając ze świerków  wprost na niego a za jego tropem sfora psów.

Autokar, którym przewożona była naganka i podkładacze z psami.
Na chwilę przed rozpoczęciem pędzenia.
Jeleń byk wypchnięty przez kareczyka "BONUSA"  na myśliwego z Belgi.


Następny jeleń byk wypracowany przez KORĘ
Kora nie ma zamiaru odpuścić jeleniowi.







Myśliwi z Belgi przy ognisku z kiełbaską.

Wspólny posiłek podkładaczy, naganki i myśliwych z Belgi

niedziela, 16 lutego 2014

Polowanie Dewizowe 10-13 styczeń 2014 r. cz.I

Witam serdecznie,
mam przyjemność podzielić się wrażeniami z ostatniego polowania dewizowego, które odbyło się w dniach od 10 - 13 stycznia 2014 roku, tuż przy granicy z obwodem Kaliningrackim w Nadleśnictwie Gołdap.
Tuż przed samym wyjazdem sprawy zaczęły się komplikować, na początek Mateusz ( syn mój który, zawsze towarzyszy mi w wyprawach łowieckich) jako myśliwy i  podkładacz oznajmił niemalże w ostatniej chwili, że ma wyjazd za granicę na narty wraz żoną i jej najbliższą rodziną i nie będzie mógł pojechać na łowy. Wyjazd na narty to miał być prezentem- niespodzianką od żony i jej siostry oraz szwagra. No i naprawdę udała im się ta niespodzianka, bo  Mateusz przez kilka dni kipiał z radości co z tym fantem zrobić. Niestety perswazja żony  zadecydowała o wszystkim, polowanie a właściwie podkładanie psów będzie musiał sobie odpuścić.  Kolejny problem pojawił się na trzy dni wcześniej, podczas polowania zbiorowego w okolicy Iławy, które odbywało się w dniach od 4 do 6 stycznia 2014 r. tj. na 3 dni przed polowaniem dewizowym.
Trzeciego dnia podczas polowania zauważyłem, że za moją suką " ARĄ" Karelski Pies Na Niedźwiedzie zaczął uganiać się młody karelczyk o imieniu Loc, kolegi Wojtka N. którego kupił ode mnie rok temu  od tej właśnie suki. To nie więzy pokrewieństwa się odezwały, bo u psów nie ma czegoś takiego ale ta sytuacja wskazywała,  że może będzie to początek rui. Tak więc suka będzie wyłączona z polowań na co najmniej 2 tygodnie.  Problem w tym, że za 3 dni rozpoczyna się dewizówka a z ekipy odpadnie jeden osobnik. Jakby tego było mało, pod koniec polowania trzeciego dnia oprócz jeleni w miocie pojawił się spory odyniaszek, którego po kanonadzie strzałów psy dochodziły już poza miotem. W pościg ruszyło 6 szt. psów w śród nich było 3 suki, które wróciły wcześniej od psów, tylko jeden doświadczony karel o imieniu Lampo nie wrócił. W oddali słychać było gromkie szczekanie jakby zwierz stał w miejscu. Gdy telefonicznie otrzymałem zgodę prowadzącego na poszukiwanie głoszącego psa, akcja przemieszczała się w dalsze rewiry lasu. Wraz ze mną na poszukiwanie udał się zaprzyjaźniony kolega Tomek,  który znał łowisko. Szukaliśmy bardzo długo bo szczekanie oddalało się i cichło, to znów się nasilało. Tym sposobem znaleźliśmy się poza granicami obwodu a głoszenie psa nie ustawało. W między czasie na naszą prośbę, prowadzący polowanie skontaktował się z łowczym sąsiedniego obwodu i otrzymaliśmy przyzwolenie na dochodzenie postrzałka. Jednak, gdy natrafiliśmy na ślad przejścia dzika przez drogę a za nim ślad psa, nie widać było śladu farby. Nabraliśmy obawy czy na pewno dzik został postrzelony. Pościg trwał dość długo, że nie zauważyliśmy jak zaczęło się ściemniać. W końcu zaprzestaliśmy dochodzenie i zawróciliśmy  prosząc telefonicznie łowczego o pojazd na powrotną drogę, było to o kilka kilometrów od ostatniego pędzenia. Następnego dnia rankiem udaliśmy się do lasu na poszukiwanie psa bo nie wrócił na kwaterę. Nigdzie go nie było, jedynie spotkaliśmy straż leśną i powiadomiliśmy o zaginięciu psa. Trzeba było wracać do domu oddalonego o 400 km bo następne polowanie już za 3 dni, a jeden dzień straciliśmy na poszukiwania psa. W ten to  sposób zabrakło kolejnego psa na dewizówkę.  Po powrocie do domu niepomyślna wiadomość, żona oznajmiła, że kręcą się jakieś kundle koło posesji, pewnie  suka o imieniu "BERA" ma cieczkę. No ładnie pomyślałem, jedna zaczęła na polowaniu druga w kojcu, pies nie wrócił  z ostatniego pędzenia na polowaniu  już 3 sztuki z  ekipy wypada.
Pomimo nieprzewidzianych trudności w dniu 9 stycznia, w godzinach  po południowych wyjechałem do oddalonego o 450 km nadleśnictwa, gdzie miało odbyć się polowanie dewizowe. Ze sobą zabrałem 5 psów, 3 karele i sukę airedale terierkę " KORĘ" i foksterierkę krótkowłosą "DORĘ".  Po drodze zajechałem po kolegę Wojtka, który zabrał ze sobą syna Sebastiana i 5 psów, w tym 2 karele i 3 teriery. Łącznie mieliśmy 10 psów no i oczywiście 3 kordelasy tak na wszelki wypadek, żeby zadbać o własne bezpieczeństwo. Do Kolegi  Wojtka musiałem pokonać 190 km  w związku z czym na miejsce zakwaterowania dotarliśmy o 22.30.  Kwatera zrobiła na nas ogromne wrażenie, wspaniałe warunki i udogodnienia więc spodziewaliśmy się, że  polowanie będzie też na wysokim poziomie. Ale o tym wszystkim w następnej części nr II.  A oto kila fotek z naszego pobytu.
i kwatery w której mieszkaliśmy  4 dni.
Kwatera od strony zapory wodnej z turbiną.
Pokój w którym spałem z Mateuszem
Kominek który dostarczał nam ciepła i przy którym snuły się nocne opowiadania z wrażeń doznanych każdego dnia na polowaniu.
Miejsce naszych posiłków od strony kuchni, Ja i Wojtek przy stole.

Nasza skromna kolacja po przebytym dniu pracy.
Puszcza Romincka od wewnątrz.
Urzekające widoki Puszczy Rominckiej - częste oczka wodne i grzęzawiska.
Miejsca na odpoczynek dla zwiedzających i dla myśliwych.
Wspólne ognisko z myśliwymi z BElGII
Nasza koliba do wożenia psów i autokar do przewozu naganiaczy.